Ogniste czasy dzieciństwa
Każdy wspomina je jak z baśni obrazy
Połysk słońca przebijał chęci lenistwa
Codzienność kolorowana jak epidemia
zarazy
Złe uczynki oparte na słodkiej
niewinności
Tylko łzy tulą złamane od krzywdy serce
My nie znaliśmy zdrady i cierpliwości
Głośna orkiestra chwytała za ręce
Chcę zapomnieć o dziecku
Nie chcę wracać tam z powrotem
Chcę sobie przypominać wizje obłędu
W obieg ozdobiony żywym kolorem
Nad gołym niebem ptasi klucz
Radosny śmiech z krzykiem jest obity
Na drobiazgi skupieni w swój gąszcz
Życie trwało jak przesypujący się
piasek z klepsydry
Pamiętasz kryształy warte otwartego
uśmiechu?
Albo dumne twarze wpatrzone w monety?
Prawdziwe szczęście warte tylko momentu
Euforycznym wzrokiem ujrzenie kobiety
Nigdy nie spełnione sny duszą jak w
smole
Życie i grzmoty z każdym oparciem
Obserwacja przez ślepia okiełznanego
czule
Ten chłód nie może być opętaniem
Atrakcyjne jest to arcydzieło
Kiedy wiatr powiewa swawolnie
Melodie chaosu jak złote berło
Zdają się być Tobie bardzo bliskie
Najcieplejsze słowa matki i pogarda
ojca
Dają rozwiązanie ignorowanego
posłuszeństwa
Fantazja robi za przewodnika
Uszy nie są już od słyszenia
Niebo oszklone wodą
Czerwienią nasycone
Smutek przed nocą kipi dumą
Tylko ja oglądam niebo pod kocem
Nie chcę głosić boleści o dziecku
Pojawiło się jakby znikąd
Łono Tego całokształtu
Nie Zdarza się raz jak urzekający
cirrostratus
~ Karol Szumkow
Tom I: "Timor"